Marta Wargin (Kamińska)

Jak było na Islandii? W czym Islandia przypomina Bydgoszcz?

Powiedzieć, że jest tam „ładnie” byłoby niedomówieniem.

Islandia to takie miejsce na Ziemi, którego nie da się opisać, nie można do niczego porównać, a nawet nie uda się zrobić zdjęcia, które oddałoby to, jak wygląda wyspa. Dlaczego? Bo jest tam tak nadzwyczajnie, że czujesz się jakbyś hopsała w najlepsze po Księżycu w białym kombinezonie i zaraz miała krzyknąć niczym Armstrong: „Mały krok dla człowieka, wielki krok dla ludzkości”. Jest tam wyjątkowo i nie do opisania. Na tym mogłabym zakończyć moją relację z islandzkiej ekspedycji. Ale chwileczkę – jako, że lubię wyzwania to rzucam sama sobie rękawicę, aby spróbować opisać, jak było na Islandii, a raczej w innym świecie.

To ja z flagą, która nie chciała współpracować w Parku Narodowym Pingvellier.

Podejmuję rękawicę!

Zacznijmy od tego, że Islandia to małe państwo. Mniej więcej takiej wielkości, jaką zajmuje obszar Polski. Co ciekawe, wcale nie mieszka tam czterdzieści milionów mieszkańców, lecz ledwo ponad 338 000 Islandczyków. To mniej, niż liczy sobie ludność zamieszkała Bydgoszcz! Oczywiście, kolejne 338 000 (jak nie więcej) stanowią turyści, którzy są zawsze w pogotowiu, aby zrobić Ci niezłą fotkę z wakacji. ?

Islandia to po prostu wyspa położona na Atlantyku, z której najszybciej można by się przedostać na Grenlandię. Odległość Islandia – Grenlandia jest mniej więcej taka jak odległość między Bydgoszczą a Łodzią (prawie 300 kilometrów). Kiedy uświadomiłam sobie, jak blisko jestem koła podbiegunowego, dosłownie oniemiałam. Naprawdę nie sądziłam, że kiedyś będę mogła dojrzeć Grenlandię stojąc na fiordach przy Atlantyku. Oczywiście trochę koloryzuję, bo jeśli chodzi o dojrzenie Grenlandii z brzegu oceanu raczej było to niemożliwe z tej strony, po której się znajdowałam, ale oczyma wyobraźni naprawdę tego dokonałam. Nic dziwnego, że grenlandzkie białe misie polarne przypływają sobie na krach lodowych z Grenlandii na Islandię. Ot co, mała wycieczka. Kto im zabroni? ?

To właśnie stojąc na tych fiordach, oczyma wyobraźni widziałam Grenlandię. 😉

Czy Islandczycy mieszkają w szopach?

Prawdziwi, rdzenni Islandczycy o korzeniach celtyckich, norweskich wikingów, duńskich i brytyjskich (tak, tyle tam się działo kiedyś, nim Islandia ogłosiła się republiką w 1944 roku) niby zamieszkują całą wyspę, ale zupełnie ich nie widać. Często było tak, że jechaliśmy – dajmy na to – kilkukilometrowym tunelem znajdującym się pod oceanem na drugą część wyspy, gdzie były po prostu naturalne, nienaruszone przez człowieka obszary ciągnące się na kilkadziesiąt kilometrów. Zupełna pustka, odosobnienie i nagle bum, jakiś malutki domeczek pośrodku niczego.

Kółkiem zaznaczyłam domek, który stał pośrodku niczego.

Przez pierwsze dni, zastanawialiśmy się, czy to jest jakaś szopa albo może barak? Bo naprawdę tak to wyglądało. Potem ogarnęliśmy, że ich domki z zewnątrz wyglądają niepozornie, a w środku są maksymalnie przytulne. My sami mieszkaliśmy w domku, który mniej więcej tak się prezentował. – Przed wejściem do domku, robiliśmy wielkie oczy, że jak to, mamy zamieszkać w takim malutkim domku, po czym wchodziliśmy do domku i robiliśmy jeszcze większe oczy, bo ze spokojem pomieściło się w nim siedem osób, a nawet mogłoby się pomieścić jeszcze drugie tyle.

Czas na pierwszorzędny żarcik

Ale dobra, muszę na chwilę wrócić do domków Islandczyków przypominających szopy, bo wymyśliłam przedni dowcip i nie mogę się nim z Wami nie podzielić.

Jedzie sobie mąż z żoną przez Islandię, wokół pustka, nie ma żadnych samochodów i nagle mąż pyta: „To gdzie budujem tego doma?”, a żona odpowiada: „A walniem go tutaj”. I następnego dnia przywożą deski i zaczynają budować sobie chałupkę.

Wiem, że on nie jest tak zabawny jak się spodziewałaś, ale idealnie oddaje stan budownictwa na Islandii. Naprawdę bardzo często miałam wrażenie, że właśnie tak odbywa się proces budowania domów na Islandii. – Ludzie sobie jadą, nagle stwierdzają: „a walnijmy gdzie bądź tego doma” i zaczynają od razu budować mając gdzieś to, czy będą mieć dostęp do prądu, wody i tak dalej. To, że ludzie mają gdzieś dostęp do prądu jest bardzo zrozumiały, ponieważ Islandia to kraj, który świetnie wykorzystuje energię geotermalną, na przykład do ogrzewania domów. – Naprawdę, gdzie nie pojechaliśmy, tam wszędzie widzieliśmy kłębiącą się nad ziemią, parę wodną, która wydobywała się z gejzerów.

Po prawej stronie, gdzie unosi się para wodna – tam właśnie znajduje się gejzer Geysir w miejscowości Geysir. (Baaardzo lubię to mówić!)

Gejzer Geysirowi nie równy

Swoją drogą, nie wiem, czy wiesz, ale słowo „gejzer” wywodzi się właśnie z Islandii. To w miejscowości Geysir, odkryto pierwszy gejzer, który nazwano Geysir. Od tamtego czasu każde kolejno odkryte źródło termalne na świecie, zaczęto nazywać gejzerem, ale jeden jest tylko prawdziwy i pierwszy – ten w południowo-zachodniej części Islandii. Ostatni raz Geysir wybuchł po trzęsieniu ziemi, w 2012 roku. Podobno rekordowa wysokość, na którą Geysir wyrzucił wodę to 120 metrów wysokości. Doprawdy niesamowite! Niedaleko tego źródła termalnego znajduje się inny gejzer – Strokkur, który co kilka minut, ku uciesze turystów, wyrzuca z siebie wodę. Może nie na 120 metrów wysokości, ale zrobił na mnie ogromne wrażenie.

Tam gejzery, a tu lodowce

Zupełnym przeciwieństwem gejzerów na Islandii, których temperatura wody dochodzi nawet do 127 stopni Celsjusza, są przecież lodowce. Dotarliśmy na największy lodowiec na Islandii – Vatnajokull. Zajmuje on powierzchnię 7800 km2. A jego wysokość jest mniej więcej taka jak wysokość polskich Rysów. Pod lodową kopułą Vatnajokull znajdują się aktywne wulkany, które (mam nadzieję, że nie mylę faktów) przygotowują się do erupcji. Zobaczyć lodowiec na żywo, nie na kartach podręcznika od geografii to jest coś nieprawdopodobnego.

A jeszcze bardziej ściskającym za gardło widokiem, było jezioro polodowcowe z pływającymi pozostałościami lodowca, który… topnieje. Okrutnie to przykre. Zmiany klimatyczne, globalne ocieplenie, katastrofa ekologiczna – to nie jest żart! Dowodem na to jest niestety inny lodowiec na Islandii, Okjokull, który już stopniał. Był, ale się zmył i to nie sam z siebie, lecz przez działanie człowieka. Także wielkie gratulacje dla mnie i dla nas wszystkich, że do tego dopuściliśmy. Co prawda, nie zdążymy pochwalić się przed naszymi wnukami tym „sukcesem”, bo naszej planety może już nie być do tego czasu. Ale nic to! Plastikowe torebki for live, wiadomo…

Topniejący lodowiec Vatnajokull.

Islandii z niczym nie można porównać

Jeszcze chciałabym Ci tyle opowiedzieć i pokazać jeszcze więcej zdjęć, ale wiem, że to wszystko psu na budę, bo tam jest zbyt inaczej, żeby udało się to trafnie opisać. Wcale nie dziwię się, że tyle osób marzy o Islandii. – Słuszne są Wasze marzenia! O Islandii nie można czytać, tam trzeba po prostu polecieć. Koniec i kropka. Bookuj bilety lotnicze i śmigaj koniecznie do tej przedziwnej krainy. Wtedy doskonale zrozumiesz to, jak bardzo nie wiem, jak Ci to wszystko opisać, do czego to porównać.

(Jedyne takie dwa porównania, które przewijają się w mojej głowie od pierwszego dnia na Islandii to: a) życie na Księżycu oraz b) bycia na innej planecie. A najgorsze jest to, że żadne z nich nie jest trafne.)

Daj znać w komentarzu, czy chciałabyś wybrać się na Islandię?

Możliwość komentowania została wyłączona.