Marta Wargin (Kamińska)

PODCAST 05: Rozmowa z Anią Ulanicką o fotografii, biznesie i kobiecości.

Coraz więcej osób próbuje swoich sił prowadząc własny biznes. Biznes, który bez świetnie prowadzonej komunikacji w kanałach social media, ma coraz mniejsze szanse na to, aby osiągnął sukces. Dlatego właśnie zaprosiłam Anię Ulanickę do kolejnego odcinka mojego podcastu, która od kilku lat z powodzeniem rozwija swój biznes w świecie online i nie tylko. Ania opowie nam o tym, jak skutecznie, i z sercem, rozwijać własny biznes.

Ania Ulanicka z zawodu jest architektką. Jednak kilka lat temu porzuciła marzenia o tym, by zmieniać świat za pomocą architektury i postanowiła zmieniać świat innym rodzajem sztuki – fotografią. Dziś Ania jest wziętą fotografką. Współpracowała z takimi markami, jak Monika Kamińska, Asia Banaszewska, czy Jak Ona To Robi. A jej zdjęcia zostały opublikowane w polskiej wersji modowego magazynu VOGUE. Ania jest również internetową twórczynią. W sieci znajdziesz Anię na AniaUlanicka.pl.

Najnowszy odcinek podcastu jest dostępny na Spotify, YouTube oraz PodBean. Natomiast niżej przygotowałam dla Ciebie transkrypcję pierwszych kilkudziesięciu minut naszej rozmowy, aby jeszcze bardziej zachęcić Ciebie do odsłuchania piątego odcinka mojego podcastu. Zdecydowanie warto!

Kliknij w grafikę, aby posłuchać tego odcinka podcastu na YouTube.

W tym odcinku dowiesz się:

  • Dlaczego Ania zrezygnowała z pracy w biurze architektonicznym na rzecz prowadzenia własnego biznesu?
  • Co było pierwszą rzeczą, którą Ania zrobiła po rzuceniu etatu?
  • Co według Ani oznacza „prowadzenie spójnego konta” na Instagramie?
  • Dlaczego Ania tak dużo mówi o spójności w social mediach?
  • Jak odkryć swoją ścieżkę w prowadzeniu biznesu online?
  • Co jest ważniejsze w robieniu zdjęć – sprzęt czy umiejętności?
  • Specjalnie dla Słuchaczek podcastu Ania opowie o wskazówce, która pomoże udoskonalić wykonywane fotografie.
  • Czy Ania ma jeszcze o czym marzyć, skoro nawet VOGUE opublikował zdjęcia jej autorstwa?
  • Co Ania myśli na temat fotografii jako formie terapii kobiecych kompleksów?
  • Jaką radę Ania poleciłaby kobietom, które nie lubią tego, jak wychodzą na zdjęciach?
  • O co zwykle proszą Anię kobiety, które przychodzą na sesje zdjęciowe?
  • Czym był dla Ani czas kwarantanny?

Rozmowa o fotografii, biznesie i kobiecości – transkrypcja części pierwszej

Marta Kamińska: Cześć Aniu! Witam ciebie w moim podcaście. Bardzo się cieszę, że zechciałaś być naszym gościem, tudzież gościnią. Bo możemy przecież to tak też odmienić.

Ania Ulanicka: Cześć, wielkie dzięki za zaproszenie. Bardzo się cieszę, że mogę tutaj z tobą porozmawiać.

Marta: Aniu, zaczynamy od razu… ja śmieje się zwykle, że zaczynam od „grubej rury” z moimi gośćmi, ponieważ lubię bardzo iść od razu „do brzegu”. Pierwsze pytanie, jakie mam dla ciebie przygotowane, to jest pytanie, które – wydaję mi się – że w kontekście tego, że ty jesteś fotografką, może być bardzo interesujące. Otóż jest to pytanie, które zadaje sobie wiele osób, które zaczyna swoją przygodę z fotografią. Marzy o tym, żeby robić takie fantastyczne rzeczy, jak ty robisz. Czyli pytanie pod tytułem: Czy sprzęt czy umiejętności? Co jest ważniejsze, jeśli chcemy robić dobre zdjęcia? Bo wydaję mi się, że często osoby mają w głowie taką przeszkodę, że jeśli nie mam dobrego sprzętu, aparatu, w ogóle lustrzanki za grube miliony, to nie mogę robić tego, co lubię.

Ania: No to, jeśli ktoś zobaczył choćby kilka zdjęć na Instagramie u mnie lub na blogu, to pewnie od razu wywnioskuje, że umiejętności, absolutnie. Staram się przekonywać ludzi, znajomych, że to, czym robimy zdjęcia nie ma w ogóle najmniejszego znaczenia. U mnie w ogóle to się zaczęło od tego, że jakby ja nigdy nie miałam za dużo kasy, żeby sobie kupować wypasione aparaty i żeby ten sprzęt był nie wiadomo jak wypasiony. Więc musiałam robić zdjęcia tym, co miałam i tym, na co mnie było stać, czyli gdzieś tam nie wiem leżało w kącie, czy od kogoś dostałam. Jakby to doprowadziło do tego, że ja ten sprzęt eksplorowałam do granic możliwości. Że ja wiedziałam o tym sprzęcie wszystko. Kiedy uczyłam się trybu manualnego to też nie uczyłam się go na lustrzance, tylko na bezlusterkowcu, który tam kupiłam jakoś na studiach. Bo tak w ogóle miałam wcześniej taką małą małpkę, cyfrowy aparat, taki mały, który moja koleżanka zgubiła mi na imprezie. Także musiałam koniecznie coś kupić. Musiałam ten hajs wytrzasnąć skądś, żeby ten nowy aparat kupić. Pomyślałam sobie, że kupię jakiegoś bezlusterkowca. Też nigdy nie wymieniłam w nim obiektywu, bo jeszcze się absolutnie tym nie interesowałam. Także robiłam zdjęcia na jakimś kitowym obiektywie. Bardzo dobrze wspominam ten sprzęt. Zrobiłam nim zdjęcia na różnych fajnych wyjazdach, jakaś Turcja czy coś tam. To był już moment, kiedy jakby chciałam coś konkretnego tymi zdjęciami osiągnąć. Już miałam jakieś wizje, gdzieś coś tam oglądałam, czytałam artykuły na Szerokim Kadrze. Pamiętam, że miałam w ogóle taką rozpiskę na któreś wakacje, to było już na koniec studiów, że czytałam konkretne artykuły na Szerokim Kadrze, żeby się nauczyć tu ekspozycji, tu gdzieś tam czasu i tak dalej. Po kolei te umiejętności obsługi aparatu jakby rozwijałam. I tak naprawdę zdecydowałam się na lustrzankę dopiero w momencie, kiedy chciałam iść w profesjonalną stronę fotografowania. Niuanse na temat sprzętu, uważam, że powinny zaczynać się już w fotografii profesjonalnej, a niekoniecznie codziennej.

Droga od architektki „na etacie” do fotografki „na swoim”

Marta: Mhm, jasne. Mówisz o tym, że jest czas na to, aby zakupić ten profesjonalny sprzęt wtedy, kiedy wiedziałaś, że chcesz zajmować się tym profesjonalnie. Myślę, że to jest też ciekawa historia w ogóle, kiedy ty zaczęłaś się zajmować tym profesjonalnie. Bo przecież z wykształcenia jesteś architektką. I jak to się stało, że nagle stwierdziłaś, że chcesz rzucić pracę w, nie wiem, agencji i zacząć właśnie fotografować?

Ania: No to szczerze mówiąc to jest taka długa historia. Jak ja teraz patrzę z perspektywy na swoją architektoniczną przeszłość, to widzę, że gdzieś tam cały czas dostawałam jakieś znaki od świata, że ja, jakby… Wiem, że nie do końca to lubiłam. Byłam na tych studiach, chodziłam na rysunek. Rysunku w ogóle nie znosiłam, jak w liceum chodziłam, żeby zdać ten egzamin. Kilka razy w tygodniu z cierpieniem szłam na te lekcje rysunku, żeby ten egzamin zdać. Zdałam i to był chyba ostatni raz, kiedy miałam ołówek w ręce do rysowania takiego jak na rysunku. Gdzieś tam później szkice na architekturze to jest inna sprawa. Ja uwielbiałam miks tego, że no ja jestem inżynierem mimo wszystko, ale dużo estetycznych różnych rzeczy tam poruszaliśmy. Były przedmioty takie jak estetyka, historia sztuki, historia architektury, plastyka, na której i rzeźbiliśmy, rysowaliśmy. Także to były bardzo fajne, ciekawe, różnorodne studia i to mi się mega podobało. Bo ja od zawsze jestem takim umysłem ścisło-artystycznym. Z resztą, ja zawsze miałam chyba taki problem, że interesowałam się wszystkim. Mi wszystko szło dobrze. Nie miałam czegoś takiego w szkole, że jakiś przedmiot nie idzie. I z matmy byłam dobry, i z plastyki też, i historia w sumie też. Chociaż historia to chyba najsłabszy przedmiot. Jakby ja przez całe życie miałam problem, żeby się na coś zdecydować. Bo z jednej strony lubiłam matmę, z drugiej byłam w szkole muzycznej. Też tak chciałam iść do klasy fortepianu w drugim stopniu szkoły, też chciałam iść na śpiew. Tak po prostu się miotałam z prawej na lewo, z prawej na lewo i…

Marta: I co się stało, że zdecydowałaś w końcu, że jednak architektura, a nie kariera muzyczna i w ogóle występy w operze?

Ania: No chyba to, że chciałam zawsze w życiu robić coś konkretnego. No i w sumie też dziadek całe życie mówił, że „bądź nauczycielką matematyki, to będzie tak super”. Bo mój dziadek był nauczycielem, tyle, że historii. Ale też jest ciekawa z nim historia, bo zawsze chciał być fizykiem, a został historykiem tylko i wyłącznie dlatego, że szkoła tego potrzebowała. I skończył historię i tak dalej. Wkuwał to wszystko i nas chciał do tego przekonać, ale jakoś tak się średnio daliśmy. Ja jak byłam na tych studiach, to było jeszcze okej. Później, jak poszłam do pracy, to na początku też było okej. Później to zaczęło mi to trochę tak doskwierać. No i ja postanowiłam zmienić jedno biuro, poszłam do drugiego. Na początku niby było spoko, ale gdzieś tam próbowałam zmienić drogę. Widzę to właśnie, że ta moja chęć robienia czegoś konkretnego, nie takiego rozmywania się. Bo mi szkoła muzyczna kojarzyła się, to z resztą jest takie artystyczne wykształcenie. Nie wiem, jakoś tak zawsze myślałam, że będę inżynierem, będę coś projektować, budować. A jak już przeczytałam, czym się zajmują architekci to pomyślałam: matko kochana, ja będę projektować budynki i miasta, to przecież jest praca marzeń. To jest w ogóle coś dla mnie! Ale niestety okazało się później, że praca nie jest tak romantyczna jak ja sobie wyobrażałam i jak obrazowały mi ją moje studia, w których byłam zakochana i poszłabym na nie jeszcze raz. Ale jednak to było totalnie coś innego, niż później praca.

Marta: Mówiłaś później o tym, że to nie było tak romantyczne, jak w twojej wizji.

Ania: Mhm, tak. Ja w ogóle jak sobie przypominam, jak wyglądały zajęcia. Też jest taki problem z architekturą, ale wielu wykładowców miało takie podejście, że architekt to jest niemalże Bóg i on może po prostu wszystko. Gdzieś tam wychodziły później konflikty architektów z budowlańcami, konstruktorami. No bo architekci mieli jakieś swoje nie wiadomo jakie wizje, a budowlańcy, konstruktorzy… Znaczy sorry, że tak mówię „budowlańcy”, konstruktorzy musieli to po prostu przeliczyć i to postawić, żeby to się trzymało. My też mieliśmy konstrukcję na zajęciach jakby też nikt nie uczył tego, żeby wymyślać rzeczy niestworzone. Ale jednak wychodziliśmy z takim założeniem, że my musimy zmieniać – świat, robić tutaj w ogóle super rzeczy, zmieniać mieszkaniówkę. Ja na przykład byłam strasznie zajarana architekturą mieszkaniową, ja pojechałam do Danii, żeby się w ogóle uczyć architektury mieszkaniowej. I jak się nasłuchałam, że oni mają tam swoją czerwoną cegłę, której absolutnie nie możemy niczym zakryć, żadnym tynkiem, broń Boże, żadnego styropianu na to. Oni muszą komfortowo żyć, mieć dużo przestrzeni i jak wróciłam (śmiech) do deweloperki, w której upycha się czteropokojowe mieszkanie na 30 metrach.

Marta: Tak, mieszkam w takim mieszkaniu w Łodzi i to jest dramat. Właściwie mamy pięć pokoi, więc to jest naprawdę piękne, ale rzeczywiście… Wiesz co Ania, zastanawiam się, w którym momencie zdecydowałaś, że nie chcesz zmieniać świata poprzez architekturę, ale w którym momencie zdecydowałaś, że chcesz zmieniać świat poprzez zdjęcia, poprzez fotografię, poprzez inny rodzaj sztuki?

Ania: Ja bardzo chciałam zmieniać świat poprzez architekturę, ale zobaczyłam, że ten świat w Polsce jest bardzo oporny na te zmiany, z których chęcią poczynienia ja wyszłam ze swoich studiów. Niestety to jest taki jakby pieniądze i tak dalej. Też ubolewam trochę nad tym, że jednak wykształcenie estetyczne w systemie całym edukacyjnym w Polsce jest takie bardzo po macoszemu traktowane i ogranicza się do tego, żeby machnąć trzy razy krechą po jakimś tam tym i tak naprawdę ludzie się na tym nie znają, nie mają takiej potrzeby, żeby było ładnie. Jakby bardzo, bardzo mnie to bolało. I to, że ja nie mogę nawet w projekcie poszaleć, bo inwestor wie lepiej, że przecież jakiś badziewny plastik na podłodze jest lepszy, niż jakieś drewno. Wiadomo, że to są ogromne różnice w kosztach, ale dużo gorzej buduje się w tym momencie, niż budowało się kilkadziesiąt lat temu. Wystarczy spojrzeć na osiedla, które są teraz budowane. To są przecież wielkie molochy i tam nie ma skrawka zieleni, a jak wchodzisz do budownictwa, gdzie masz budynki z lat pięćdziesiątych, sześćdziesiątych, to tam masz i skwerek, i drzewka, i coś tam. Jednak są zupełnie inne wartości. Jakby ja nie widziałam szansy, że mogę gdzieś to zrobić, a też widziałam dużo znajomych z moich studiów, którzy naprawdę mieli strasznie dużo serca do tej architektury i też wiedziałam, że ja do tego nie będę mieć aż takiego serca, jak oni mają. Jakby to mi pokazało, że są ludzie, którzy są w tym lepsi ode mnie. Nawet jakby mi na studiach dobrze szło, to nie było tak, że mi studia nie szły, ale widziałam, że są ludzie, którzy mają do tego ogromną pasję. Ja zaczęłam w ogóle szukać, do czego ja mam taką pasję. Pierwszą rzeczą, do której doszłam, że mam do tego pasję to to, że chciałabym raczej pracować na swoim. Absolutnie nie wiedziałam, z czym to miałoby się wiązać. Do głowy mi nie przyszło, że ja mogłabym zarabiać w jakikolwiek sposób na zdjęciach. Przecież zdjęcia to robi ciocia na urodzinach, to nie jest nic na czym absolutnie się zarabia (śmiech). A, i jeszcze jest w ogóle taka ciekawa historia ze zdjęciem do inżynierki, które zrobiłam sobie i które trwało trzy i pół sekundy, i na którym wyglądałam po prostu jak różowy prosiak (śmiech).

Marta: O nieeee!

Ania: Okropne były to zdjęcia i ja mówię: Nie, Boże święty, przecież ten facet nawet nie poświęcił mi pół sekundy, żeby zrobić dobre zdjęcie. Tak dużo rzeczy zaczęło mi się nakładać, że ja chciałabym robić komuś zdjęcia, ale bym chciała zająć się tą osobą, trochę z nią pogadać, coś odkryć, tak bardziej personalnie do tego podejść. No i jeszcze będąc w biurze architektonicznym już się zastanawiałam, jak mogłabym to zmonetyzować. Absolutnie nie miałam zielonego pojęcia na temat robienia biznesu, podatków, czegokolwiek, od czego tu w ogóle zacząć. Ale postawiłam sobie cel, że byłam jeszcze w pracy jesienią i tak jakoś. A w ogóle w wakacje któregoś roku było tak, że miałam dużo roboty przy dużym projekcie dosyć, bo przy budowie galerii handlowej tutaj w Warszawie i to strasznie dużo roboty było, i ja musiałam tam siedzieć w weekendy po kilkanaście godzin dziennie czasami, że w którymś momencie ja wstawałam w ogóle z płaczem do roboty. Mówię: nie, Boże kochany, ja już nie chcę, żeby moje życie tak wyglądało. W tamtym momencie zaczęłam odkładać pieniądze z myślą, że muszę sobie odłożyć na kilka miesięcy startu swojego biznesu. Wyznaczyłam sobie taki deadline, to był powiedzmy lipiec, że w marcu przyszłego roku składam wypowiedzenie.

Marta: Okej.

Ania: Tak dawałam sobie czas, żeby kminić nad tym, co ja w ogóle będę robić i czym się zajmować i na to, żeby odkładać kasę na to. To była taka dosyć daleka perspektywa.

Marta: A wydaję mi się, że w ogóle ludzie często dokonują zmian w swoim życiu, kiedy jakby uderzą o ścianę, no nie. Kiedy mówisz, że właśnie zaczynasz wstawać z płaczem do pracy, totalnie ci się nie chce, bo tej pracy jest tyle, że pewnie nie miałaś w ogóle czasu na odpoczynek, a teraz jest to w pewien sposób, wydaję mi się, ważny obszar twojego życia i super, bo tak powinno przecież też być. Ale często tak jest, że ludzie muszą zderzyć się ze ścianą, żeby stwierdzić, że: kurczę, to nie jest to, co chcę robić i ja chcę robić coś innego, nie?

Ania: Ja w ogóle też nawet nie odeszłam z pracy z końcem marca. Tylko jak to był lipiec, to jesienią zachorował mój dziadek i ja to straszliwie przeżyłam, bo on zmarł kilka tygodni później w szpitalu. A to była dla mnie osoba niesamowicie bliska, jakby on towarzyszył w każdej mojej decyzji, czy to studia, czy coś. Bardzo konsultował z nami tą karierę, chciał wiedzieć, uczył nas czytać, pisać i w ogóle. Nałożyło mi się to wydarzenie, że tego dziadka nie ma, że tej pracy nie chcę robić, trzecia rzecz, że życie jest takie krótkie i w ogóle. Ja pamiętam, że pojechałam do domu i wróciłam, w sensie do dziadka na pogrzeb i wróciłam z wypowiedzeniem w ręce. Bo ja powiedziałam, że absolutnie w ogóle nie chcę, jak najkrócej chcę być w pracy, której nie chcę. Bo biuro się ze mną męczy i ja się z biurem męczę, nikt nie jest zadowolony. Ja koniec końców odeszłam z końcem roku, odeszłam z końcem grudnia, o kwartał szybciej, niż sobie planowałam. Więc nawet odeszłam w takim dziwnym momencie, bo jednak to była zima i ciężko zimą budować swoje portfolio, ale jakoś tam no tak po prostu poczułam, że dłużej nie mogę.

Marta: Jasne. A to jest właśnie też ciekawe, bo mówisz o tych kilku wydarzeniach, które się na siebie nałożyły i między innymi śmierć twojego dziadka była jednym z takich. Mówisz, że od razu wróciłaś z wypowiedzeniem w ręku. I to jest ciekawe, że do każdego celu w naszym życiu prowadzi nas jakaś droga, no nie. W sensie różne rzeczy się dzieją i nam się wydaje, że to jest w ogóle strasznie trudne i nie jesteśmy w stanie poradzić sobie z tym. A okazuje się, że to jest w pewien sposób dla nas błogosławieństwo.

Ania: Dokładnie, i to najczęściej, tak jak mówisz, prowadzą rzeczy, i to bardzo często prowadzą rzeczy dramatyczne. Jakieś nie wiem, trudne bardzo do przeżycia, że ktoś ciebie klepnął po plecach i powiedział „super Ania, rób zdjęcia”. Ja dużo takich informacji dostawałam, ale jakoś tak jednym uchem wpadło, drugim uchem wypadło. A musiało się zadziać coś naprawdę dużego, co mi na ten moment, przewartościowało to, o czym ja myślałam. Jakby wartości przewartościowało. Jakby ja inaczej zupełnie na to spojrzałam i pamiętam, że ja się w ogóle bałam powiedzieć rodzicom o tym z końcem grudnia, to ja powiedziałam im w Boże Narodzenie. Po prostu mama prawie zawału dostała, ale…

Co najpierw, gdy Ania rzuciła etat?

Marta: Ale dzięki temu na pewno teraz jest bardzo dumna ze swojej córki. Ale Ania zastanawiam się, od czego zaczęłaś, kiedy już zdecydowałaś, że koniec, że wypowiedzenie, że odchodzisz już wraz z końcem roku. To od czego stwierdziłaś, że teraz zaczynasz? Jaki był twój pierwszy krok? Nie wiem, może wyspanie się (śmiech), ale może to było coś innego?

Ania: To tak, najważniejszą rzeczą, żeby zacząć z czymkolwiek to jest odłożenie kasy. To było po prostu coś niesamowicie, mimo, że ja i tak się stresowałam, że te pieniądze za tydzień się skończą, mimo tego, że odłożyłam tyle, że przez parę miesięcy nie musiałabym się utrzymywać w ogóle i te pieniądze mi się nie skończyły. W sumie ja i tak ich nie wyczerpałam do końca. Jeśli ktoś ma taki lęk przed brakiem pieniędzy, jak ja miałam w tym momencie, ja się strasznie stresowałam tym, że nie będę miała kasy. To jest obowiązek w ogóle. Ale też taką ciekawą rzeczą, którą ja w ogóle zrobiłam w pierwszej kolejności było ustalenie swojego planu dnia. Bo ja wiedziałam, że skoro całe życie chodziłam na etat. Znaczy całe życie, te pierwsze dwa biura to był jednak etat. Wcześniej byłam na uczelni i jakoś trzeba organizować swój czas, ale wiadomo, że to nie jest to samo. Więc ja się wtedy skupiłam na tym, żeby sobie ustalić, o której wstaję, co robię, kiedy idę na trening, kiedy pracuję nad blogiem, że miałam tak bardzo konkretnie zapisane cele załóżmy na miesiąc i bardzo dokładnie zaczęłam planować wtedy swoją pracę każdego dnia. Bo wiedziałam, że jak gdzieś się zasiedzę, to będę miała zaraz, wpadnę w jakiegoś strasznego doła i nie wiem, no musiałam się nauczyć pracy z domu i organizowania tej pracy samemu. A jedną z takich pierwszych konkretnych rzeczy, to było portfolio i blog. Jakby dopracowałam to w taki sposób, że było widać, że jestem fotografem, jakie ja sesję robię i tak dalej. Że będę mogła wysłać komuś jakiś jeden link i ktoś będzie wiedział, co ja w ogóle robię. Zajmowałam się też jakimś rozbudowywaniem portfolio, pisaniem wpisów. Oczywiście te moje wpisy na początku na blogu wyglądały tak, że tam były foty kawki i jakieś organizacyjne tipy (śmiech), ale jednak tam już zaczęłam budować społeczność po woli, no i jest bardzo dużo osób, które pamiętam, że są od samego początku. No niektóre zamieniły się w klientów. Także to było spoko.

Marta: A od samego początku, czyli ile lat w sumie?

Ania: Poczekaj, ja założyłam działalność w 2017. Tylko, że to był sierpień.

Marta: To trzy lata.

Ania: Na początku sierpnia założyłam działalność i ten czas, o którym mówimy to był styczeń tego samego roku.

Marta: A planujesz robić w ogóle wielką fetę, wielkie świętowanie w tym roku tych trzecich urodzin swojego bloga i kilku lat działalności?

Ania: Właśnie zastanawiam się nad tym, bo ja urodziny mam tydzień wcześniej, niż urodziny ma moja firma (śmiech).

Spójność na Instagramie – co to, po co i dlaczego?

Marta: (śmiech) Czyli jest jakiś plan? Możesz też świętować swoim e-bookiem, który niedawno wydałaś. Ja jestem szczęśliwą posiadaczką tego e-booka. Pamiętam, jak do ciebie pisałam, kiedy właśnie kończyła się promocja tego e-booka, ja byłam w jakimś strasznym lesie, a wiedziałam, że muszę go kupić. I na szczęście udało się złapać połączenie i go kupić, i jestem teraz szczęśliwą posiadaczką. Ale wiesz co, wydaję mi się, że to jest fantastyczny poradnik dla osób, które właśnie już działają w sieci, bo masz już trzy lata doświadczenia w sieci i dzielisz się tym jak najbardziej. Ale też dla osób, które totalnie lubią robić zdjęcia, ale totalnie nie wiedzą, czym są te różne straszne słowa w stylu przysłona. Przesłona? Czy przysłona? Prze, przy? Ania, popraw mnie proszę.

Ania: Ja widziałam dwa sposoby pisania i chyba oba są poprawne. Próbowałam kiedyś znaleźć, które jest jakby, ale widzę, że ludzie różnie mówią, ale ja mówię przysłona.

Marta: Różnie? A okej. W takim razie przysłona, dobrze. W takim razie różne to słowa w stylu przysłona, które jak się okazuje można pisać na dwa różne sposoby. Ale też cały rozdział twojego e-booka jest poświęcony spójności. Chwilę w ogóle przed wydaniem tego e-booka, co domyślam się, było fantastyczną formą promocji tego e-booka, stworzyłaś wyzwanie o tej tematyce, czyli tematyce spójności. I w ogóle bardzo dużo treści, jakimi się ostatnio dzielisz ze swoimi odbiorcami dotyczy gdzieś tam właśnie znalezienia własnego stylu i odkrycia tego, jakie fotki nas rajcują, jakie fotki lubimy i jakimi fotkami powinniśmy się dzielić z naszymi odbiorcami. I zastanawiam się, dlaczego Ania? Dlaczego tak dużo o tym mówić? O tym mówisz, o tej spójności? O własnym stylu?

Ania: Trzeba od razu zaznaczyć, że ja inaczej rozumiem spójność na Instagramie, niż niektórzy mogą myśleć oglądając jakieś konta, na którym zdjęcia są identyczne, w kółko publikowane i kawa fotografowana z siedemnastu stron. Siedemnaście zdjęć, które są tak bardzo do siebie podobne, że aż nie można ich rozróżnić. To absolutnie nie jest spójność, o której ja mówię. Raczej skupiam się na naszej spójnej osobowości, tak bym to określiła. Na naszym charakterze, na tym, jak ja bym chciała, żeby gdzieś tam się wyróżniać i chodzi o znalezienie czegoś, co będzie nas charakteryzowało i co będzie z nami spójne. Dla każdego będzie to coś innego. Ja też nie oceniam tych kont, które są bardzo do siebie podobne. Bo ktoś może ma bardzo wysokie poczucie estetyki i chęci kontroli każdego aspektu i chęci tworzenia takich rzeczy, i to też jest okej. Jeśli to z nim gra, to super. Ja na przykład taka nie jestem, chociaż próbowałam coś takiego zrobić i totalnie mi to nie wyszło. Jestem bardziej chaotyczna, mam wrażenie, jakaś bardziej spontaniczna. Gdzieś tam impulsywna trochę, więc na przykład to nie byłby sposób na to, żebym ja takie zdjęcia robiłam. Kiedyś próbowałam robić flatlay’e takie super, takie skomplikowane, ale absolutnie mi to nie wychodziło. To były najgorsze zdjęcia, jakie ja w ogóle robiłam (śmiech).

Marta: Ale Ania (śmiech), robisz flatlay’e, tylko one mają zdecydowanie mniej elementów.

Ania: Dokładnie, o tym pisałam w swoim e-booku, że ja chciałam robić takie zdjęcia, ale przekułam je na swój sposób. Właśnie o to chodzi w tej spójności, którą ja rozumiem. Obracanie się w tematach, które ciebie interesują. Pokazywanie tego w sposób, który jest z tobą zgodny. Pokazywanie tej spójności szeroko pojętej do stylu życia, który ty prowadzisz i do wartości, które ty wyznajesz. Bo to też jest bardzo ważne, nie tylko w prowadzeniu biznesu. No to też jest mega ważna, bo ja od tego zaczęłam budowanie swojej marki osobistej. Bo słyszałam wiele razy po swoich sesjach, że ludzie nie czuli tego, że ja im robię zdjęcia. Wychodzili tacy po prostu roześmiani, niezestresowani, bo wszystkim się zdjęcia kojarzyły ze stresem, z pozowaniem jakimś sztucznym i tak dalej. Ja to zauważyłam, że ludzie tak mają. Sama z resztą tak miałam. Chciałam wyjść z taką ofertą fotografii bezstresowej. Czyli, że u mnie raczej człowiek się dobrze bawi. Nie ma jakiegoś tam, nie wiem… Są takie słowa podniosłe, chociażby „portret”. To jest piękne słowo, ale jak człowiek słyszy, że idzie robić sobie „portret”, to tylko brakuje koszuli z żabotem i w ogóle, nie wiem czego jeszcze. Taki „Pan Tadeusz” i w ogóle obrazy, które wieszamy.

Marta: Jakieś książki (śmiech) właśnie.

Ania: (śmiech) Tak, dokładnie. Ja spójność przekładam w takim sensie. To też dotyczy swojego biznesu. Bo twój Instagram będzie raczej spójny, gdy twój Instagram będzie spójny z biznesem, który prowadzisz. Bo jeśli ja mówię o fotografii bezstresowej, to nie mogę prowadzić konta z kijem w tyłku i w ogóle się spinać, i jakby przedstawiać totalnie inne wartości. Mimo, że to jest tylko Instagram to jakby wszystkie te posty, które ja publikuję. Te wszystkie te zdjęcia są zgodne z tym, co ja sobie na początku powiedziałam. Że będę bezstresowa, raczej na luzie i tak dalej. I uważam, że trzeba na początku odkryć. Po pierwsze to, co ciebie wyróżnia. I po drugie działać tak, jak wewnętrznie chcesz. Ja kiedyś też byłam zaskoczona, że odkryłam coś takiego, że kiedy nie chce ci się czegoś robić, na przykład mi się nie chciało chodzić do pracy, robić jakichś projektów na studiach, to nie dlatego, że ja jestem leniwa. Tylko może dlatego, że to jest niespójne ze mną.

Marta: Tak, właśnie chciałam a propos tego powiedzieć, że oglądałam jakiś czas temu. No to było już dobrych kilka lat temu, myślę w okolicach tego, jak zakładałaś swoją działalność. Andrzej Tucholski, którego pewnie kojarzysz też. Tudzież znasz.

Ania: Tak, oczywiście.

Marta: Prowadził taki webinar o prokrastynacji. Mówił o tym, że jeżeli my robimy jakąś czynność, która nam nie sprawia frajdy, to podczas tej czynności prokrastynujemy, oglądamy YouTube, Instagrama i w ogóle robimy tego typu rzeczy, to nie warto siebie linczować za to, tylko zastanowić się, czy to właśnie, czego my na przykład szukamy na tym YouTubie albo na tym Instagramie, nie jest tym, co tak naprawdę nas kręci, no nie. I to totalnie odmieniło moje myślenie o tym. Właśnie chciałam dodać a propos tego, co powiedziałaś.

Ania: To można przełożyć też na Instagram. Bo jeśli ty będziesz się zmuszać do spójnych zdjęć, bo gdzieś się napatrzyłaś na jakieś, nie wiem, konta, które wrzucają kwiatki, kawki. To jak, za cholerę, pardon my french, ty masz rozwinąć to konto? Jeśli ty nie będziesz miała do tego w ogóle serca, chęci, energii. Jakby nie da się do czegoś po prostu zmusić. Albo ty poprowadzisz konto po swojemu, albo będziesz tkwić, się męczyć. Albo nikogo do siebie nie przekonasz. Bo jeśli zdejmiesz maskę i pokażesz twoją prawdziwą twarz, też ludzie, którzy do ciebie przyszli z jakiegoś powodu, też mogą być zawiedzeni. Warto spojrzeć na to, że jest dużo kont, które robią przepiękne zdjęcia i to po prostu jest estetyczna uczta i super, i to są też bardzo duże konta. A są też konta, które tą estetykę mają absolutnie gdzieś, ale one też są spójne. To nie jest tak, że konto estetyczne jest spójne, a nieestetyczne nie. No nieestetyczne, no estetyczne inaczej (śmiech).

Marta: Estetyczne inaczej (śmiech).

Ania: Ale jeśli to jest czyjś styl bycia, wyrażania się, to ono też jest spójne. Ta osoba jest w tym prawdziwa i robi to konsekwentnie. Dlatego ja nigdy nie namawiam ludzi do prowadzenia kont na Instagramie, które są po prostu przepiękne, pod linijkę i w ogóle jak tam wchodzisz, to gacie spadają, bo to jest tak cudowne. Tylko takie, które jest prawdziwe i z którym ludzie będą się utożsamiać. No bo kopii kont moich znajomych i zdjęć, które są kopią zdjęć moich, widziałam mnóstwo, ale jakby to absolutnie mnie nie przekonuje do tego, że ktoś tworzy coś fajnego. Bo jeśli ten ktoś musi kogoś kopiować, to ten kranik z inspiracjami kiedyś ktoś zakręci, i co wtedy.

[…]

Dalszą część tego odcinka możesz posłuchać na Spotify, YouTube oraz PodBean.

Możliwość komentowania została wyłączona.