Marta Wargin (Kamińska)

To już nawyk czy jeszcze zwyczaj?

Bardzo często używamy tych określeń zamiennie. Raz się powie, że coś jest naszym nawykiem. Innym razem stwierdzimy, że mamy coś w zwyczaju. Szkopuł w tym, że „nawyk” i „zwyczaj” to dwa odmienne pojęcia, których nie radzę używać zamiennie. Jedno z tych pojęć znacząco wpływa na nasze życie. Jak myślisz – posiadanie nawyku czy posiadanie zwyczaju jest dla nas korzystniejsze?

Ścielenie łóżka jest moim nawykiem, a bieganie mam w zwyczaju.

Psychologa Daniela Kahneman, nawykiem nazywa te wszystkie procesy, które po prostu „nie męczą” naszego świadomego umysłu, nie są męczarnią dla naszej silnej woli. Zatem, jeśli robiąc coś jest ci trudno się do tego zebrać, masz w głowie mnóstwo wymówek albo łapie ciebie okrutny leń, to najprawdopodobniej twoje działanie jeszcze nie jest nawykiem, ale tylko zwyczajem.

Ja na przykład, mam w zwyczaju biegać.– Jest to czynność, którą i owszem wykonuję raczej regularnie, ale ja muszę przekonywać siebie do biegania, jakoś szczególnie zachęcać i zmagać się sama ze sobą. Czynność biegania nie jest u mnie zupełnie zautomatyzowana, co oznacza, że pochłania dużo moich zasobów uwagi, ale przede wszystkim męczy mój mięsień silnej woli, o którym pisałam tutaj.  

Natomiast moim nawykiem jest ścielenie łóżka. – Od razu po wstaniu z łóżka, biorę się za ścielenie miejsca, w którym spałam. Nie muszę się zmuszać do ścielenia łóżka albo jakoś szczególnie zachęcać. Po prostu to robię.

Łatwy i przyjemny nawyk

Posiadanie nawyku jest zdecydowanie korzystniejsze. Mamy konkretny bodziec, który uruchamia nasze działanie. A przy tym nie męczy się nasza silna. Czyli podejmujemy się pożądanej i dobrej dla naszego życia aktywności z łatwością. Fajnie byłoby robić wszystko w naszym życiu odczuwając przyjemność, prawda? Wyobraź sobie, że jest to całkiem możliwe, jeśli zamienimy nasze nieregularne i męczące zwyczaje w regularne i przyjemne nawyki.

Jak zamienić jakiś zwyczaj w nawyk?

Działać, aż do skutku. Wiem, wiem… odpowiedź „do skutku” jest zbyt banalna. Spróbuję powiedzieć ci coś lepszego. Chociaż nie ukrywam, że to koniec końców właśnie do powtarzania jakiejś czynności aż do skutku będzie się odnosiło. Nie wyobrażam sobie możliwości zautomatyzowania jakiegoś naszego zachowania wykonując je wyłącznie przypadkowo i to, dajmy na to, raz na 5 lat.

Daj sobie 30 dni

Przyjmij taktykę, w której przekonujesz siebie (i poniekąd też trochę oszukujesz swój mózg), że to działanie, które chcesz zautomatyzować jest tak naprawdę tylko na chwilę.

Niech to będzie tylko i wyłącznie 30 dni codziennego rozciągania się. Musisz przyznać, że „tylko 30 dni” brzmi lepiej i o wiele bardziej chce nam się podejmować wyzwanie, niż wtedy, kiedy wiemy, że chcemy już tak na zawsze, każdego wieczora wskakiwać na matę. Rezygnując tym samym z kawy z przyjaciółkami, randki na trampolinach i maratonu Bridget Jones w pojedynkę..

A te 30 dni idzie jeszcze jakoś przetrzymać! Oczywiście twój mózg nie będzie zdawał sobie sprawy, z tego, że w te 30 dni po woli zaczniesz automatyzować nową czynność, zaczniesz się do niej przyzwyczajać. I nawet jeśli na chwilę odpuścisz po tych 30 dniach i przez tydzień będziesz miał gdzieś robienie szpagatów, to gdzieś tam od czasu do czasu nagle sam z własnej woli wpadniesz na pomysł: „a może by tak się trochę teraz porozciągać” i nim się obejrzysz minie trzeci rok twojego nawykowego, codziennego rozciągania. A twojej gibkości pozazdroszczą ci nawet uczestniczy You can dance.. 😉

Dodaj do tego tzw. Efekt Hawthorne’a

Efekt Hawthorne’a mówi o tym, że jeśli osoby z twojego otoczenia wiedzą o twoich zamierzeniach, trudniej jest ci się poddać i na przykład nie rozciągać się codziennie. Bo co, jak nagle na Messengerze wyskoczy ci wiadomość od twojej przyjaciółki „jak tam ci idzie rozciąganko”. No co wtedy napiszesz? Głupio będzie stwierdzić, że w sumie to ci się nie udało, prawda?


Zdjęcie: Jagoda Janiszewska

Możliwość komentowania została wyłączona.